Serwis Diecezjalny o Misjach

 
   
A A A
A A A A

26 kwietnia 2024 r. Imieniny obchodzą: Maria, Marcelina, Marzena

  Pamiętajmy o misjonarzach - to nasze misjonowanie.    
Afryka
Czad
Wybrzeże Kości Słoniowej
Kenia
 
Ameryka Płd.
Boliwia
Brazylia
Peru
 
Ameryka Płn.
Kanada
 
Wschód
Białoruś
Rosja
Ukraina
Syberia
Kazachstan
Byli misjonarze Wschodu
Wspomnienia i świadectwa o Wschodzie
Statystyka Kościoła Katolickiego w Rosji
 
Listy Misjonarzy
Ks. Stanisław Tymoszuk
Ks. Andrzej Duklewski
Ks. Jarosław Wiśniewski
Ks. Marek Kujda
Ks. Wojciech Kobyliński
Ks. Jarosław Mitrzak
Ks. Marek Jaśkowski
Ks. Adam Przywuski
Ks. Jan Miedzianowski
Ks. Tomasz Denicki
 
Byli misjonarze
Ks. Leon Łodziński
 
 
MENU
Gdzie ich spotkamy
Kontakt
Jak pomóc?
Inne formy pomocy
 
INFORMACJE
Aktualności
Nowa książka ks. Andrzeja Duklewskiego
KOMUNIKAT w kwestii ODLICZEŃ PODATKOWYCH
Pierwszy kościół na syberyjskiej północy
Statystyki Misyjne
Wsparcie poprzez Kirche in Not
 
MEDIA
Wywiady z misjonarzami
Książki
 
INSTYTUCJE
PDM
PDMD
CEME
 
Przydatne linki
MIsjeNaFB
Strona Komisji Episkopatu Polski d/s Misji
Kościół Rzymsko-Katolicki na Białorusi
Parafia w Tomsku
Radio Wnet
Rodacy na Syberii
Pomoc Polakom na Wschodzie
Blog ks. J. Mitrzaka
UCANEWS
Papieskie Intencje Misyjne
 
Współpraca
Portal Sancti
Koło Misyjne WSD Siedlce
Misjonarze na Podlasie 24
 
 
Darmowy licznik odwiedzin
 
Ks. Jan Miedzianowski
 
 

 

Wybierz kategorie:

List 1 i 2 (2007-07-24 00:00:00)

dn. 24.05.2007

 

Drodzy Przyjaciele Misji.

 

          Załatwiłem wreszcie wizę i mój dowód osobisty w Peru i wyruszyłem w głąb dżungli.

          Już jestem od tygodnia w Puerto Bermudez. Okazuje się ze to miasteczko jest dokładnie w centrum Peru. To niesamowite. Tu dopiero czuje się prawdziwe misje. Na początku jest trudno. Spać się chce niemiłosiernie i zmęczenie wyłazi bokami. Ale jakoś idzie do przodu. Przyzwyczajam się do klimatu. Jest gorąco i parno. Słoneczko przygrzewa mocno. Czas leci niesamowicie do przodu. Zdążę wstać pomodlić się i już obiad. Tydzień przeżyłem dość pracowicie. Począwszy od prac domowych: naprawa kranu i sprzątanie, a skończywszy na wyjazdach do wspólnot. Byliśmy w sobotę w Lorenzillo i w Constitucion. 3,5 godz. drogi z Puerto. Cały dzien. Droga fatalna miejscami. Trzeba wysiadać z samochodu i pchać albo ciągnąć, bo się zakopuje w błocie i w koleinach. Będziemy odwiedzać te wspólnoty częściej.

          W Lorenzillo mają budować kaplice i trzeba animować ludzi do pracy. W Constitucion 20 maja jest rocznica miast. Jadę sam, bo nie mam z kim. Jakoś dam rade. Potem jeszcze wieczorem Msza w Puerto, bo to niedziela, oczywiście jak dobrze pójdzie i wrócę. Wszystko jest niepewne. Drogi straszne. Ludzie bardzo mili. Przyjęli mnie z radością i z życzliwością. Wytłumaczyłem dlaczego tak późno przyjechałem do nich (załatwianie dokumentów). Znam już wiele osób. Kazania mówię bez kartki. Czasem zdążę  przygotować cos na piśmie, czasem nie ma czasu i liczę na Ducha Świętego i proszę Go o pomoc. Jestem zadowolony. Choć czasem wkrada się ta pokusa żeby robić więcej i więcej a nie ma czasu i problem jak to robić, jak tu wszystko jest inaczej, inna mentalność ludzi, myślenie. Wszystko, co przygotowują rozpoczyna się z godzinny opóźnieniem (hora peruana - godzina peruwiańska). Nie to co w Polsce. I często się zdarza, że przychodzą prosić o Msze na 20 minut przed nią wcześniej. Wiec nie znasz czasu ani godziny.

          Poza tym może dziś albo jutro będę truł robactwo w moim pokoju i muszę zatkać szparę pod drzwiami bo wchodzą pająki. Tutaj niestety gryzą. A i żaby też można spotkać w domu, wielkie ropuchy. Którejś nocy czekała pod moimi drzwiami żeby się wślizgnąć do pokoju. Nie mogła wejść pod drzwiami choć szpara jest duża. Wyrzuciłem ją na zewnątrz. Dziwne ze nasz mały piesek Kiler jej nie zaczepiał. Pewnie już wie ze ma jad. Myszek też nie brakuje. Śmigają że ledwie można je dostrzec. Na przywitanie złapałem trochę robaczków z trawy zwanych tutaj isango. Paskudztwo. Ciągle czyje, że cos po mnie łazi i potem nagle ukłucie i wiem, ze już padłem ofiarą jednego z nich. Swędzi mocno i czerwienieje Da się wytrzymać i dziękuje Bogu, ze istnieje pokuta, bo można to wykorzystać w tym celu. Udziabała mnie też tutejsza osa zwana avispa w głowę. Bolało nieźle parę godzin. Potem był spokój. Moja rana po wypalaniu larwy z mojej stopy się go, i choć na razie jest średnio. Trochę boli, ale jak to widzę to zmierza w dobrym kierunku. W czerwcu jadę do wspólnoty indiańskiej, w której jeszcze nie było księdza nigdy. Jest tylko katechista. Będzie chrzest, Msza i może uda nam się wyświetlić jakiś film. Jest problem z naszym agregatorem. Popsuł sie, a oni maja tylko baterie słoneczną, wiec nie wystarczy na rzutnik napięcia. Mój laptop pociągnie 1,5 godz. Zobaczymy. To dopiero na początku czerwca.

          Dziękuję za modlitwy i pamięć. Nie pisze często z powodu prac, spotkań z ludźmi. Ale zapewniam o modlitwie i pamięci. I jakoś się trzymam w tej nowej rzeczywistości, choć nie jest łatwo i przyjemnie. Ładne są tu widoki, poza tym prawdziwa misja w każdym calu. Pozdrawiam gorąco z upalnego i parnego Puerto Bermudez. Ks. Janek Miedzianowski.

 

          Przesyłam też mój drugi list. Bez zdjęć bo internet jest nie najlepszy tu w środku dżungli.

 

          Pierwszy tydzień pobytu w Puerto Bermudez był w miarę pogodny, ale teraz od 2 tygodni mamy codziennie ulewy, burze i deszcze. To da się przeżyć, trochę gorzej, gdy trzeba jechać do wspólnot na msze po tutejszych drogach, ale jakoś idzie wytrzymać. Gorsza sprawa jest z prądem. Nie znasz dnia ani godziny, kiedy się urwie. Ostatnio nie było 3 dni prądu, z lodówki to jechało jak nie powiem skąd. A teraz to włącza na parę godzi, to wyłącza w trakcie prania. I trudno jest coś wysłać albo sprawdzić pocztę na Internecie, bo nie ma prądu. Uroki misji. Byłem w niedziele na uroczystości rocznicy powstania miasta Constitucion. Trzy godziny drogi z Puerto Bermudez. Pojechałem z małym lektorem, wiec trochę raźniej. Wstałem o 5.00 coś zjadłem, pomodliłem się i o 6.00 przyjechał samochód. Pojeździliśmy trochę po miasteczku trąbiąc szukając pasażerów. Ok. 7.00 wyjechaliśmy. W drodze mały załadunek ananasów (tutaj się to nazywa pinia). I przed 8.00 wyruszyliśmy w drogę. Z paroma zakrętami pod górkę było. Ślisko, koleiny i glina. Samochodzik obładowany ludźmi i towarem. Jeździliśmy po całej drodze i jak włączył napęd na cztery koła to coś się zepsuło i wyciekał olej, jak to ze starymi samochodami bywa. Wypchnęliśmy wóz z błota i na szczęście mogliśmy wrócić do miasta. Złapaliśmy pare minut po 8.00 taksóweczkę i wyruszyli w 10 osób z kierowcą do Constitucion. Droga fatalna, miejscami trzeba wysiąść i pchać samochód w błocie, aby jakoś dojechać. Potem już jechaliśmy tak że z przodu 3 pasażerów i kierowca i z tyłu czterech i w bagażniku 2 chłopaków. To jest dopiero sztuka kierować pojazdem. Dojechaliśmy godzinę później. Uroczystość trwała. Młodzież i dzieci i nauczyciele ze szkół maszerują przy akompaniamencie swoich orkiestr przed władzami miasta i zgromadzonymi mieszkańcami. Potem była msza. Ludzi garstka, trochę dzieciaków, parę gapiów, a my się modlimy o błogosławieństwo dla miasta i mieszkańców w większości wyznawców innych religii. Katechetka prowadzi śpiewy. Ja pod zadaszeniem, bo słońce może wypalić włosy i wszystko z głowy. Potem po mszy poszliśmy coś zjeść i ok. 15.00 wyruszyliśmy w drogę powrotna już innym samochodem – terenowym. Przed 18.00 byłem już na plebanii, trochę się umyłem i do kościoła na msze o 19.00. Pól przytomny, zmęczony i modlący się o siły i światło Ducha Świętego na kazaniu. Nigdy mnie Bóg nie zawiódł. Zawsze mogę na niego liczyć. Potem tylko się zastanawiam skąd ja to wszystko biorę, te wszystkie myśli, energię, żeby tych ludzi pobudzić do modlitwy i otworzyć na Boga sam będąc zmęczony potwornie. Bóg się o to wszystko troszczy i daje swoje łaski tym, którzy Go proszą z ufnością. Ostatnio w czasie mszy strasznie padało. Ja bez parasola, bo wcześniej było w miarę ładnie. Gardło boli a trzeba się prawie drzeć, żeby ludzie usłyszeli, bo prądu nie ma a leje jak z cebra. Odmówiwszy brewiarz i moje modlitwy czekam  aż przestanie padać, a tu jak leje tak leje. I przychodzi myśl, żeby odmówić koronkę do Bożego Miłosierdzia tak jak to zrobiła Siostra Faustyna w czasie strasznej burzy i przestało padać. Jak już kończyłem deszcz ustał do tego stopnia że mogłem zamknąć kościół i iść do domu. Potem znowu zaczęło lać. Taki jest Bóg. Daje różne znaki, tym którzy Go proszą. Będę już kończył. Zaraz mamy obiad i potem spotkanie z lektorami, msza i rozpoczynamy Seminarium Odnowy w Duchu Świętym wraz z seminarzystą, który tu jest na praktyce duszpasterskiej i jest dyrektorem podstawówki. Poza tym od jutra wybieram się na lekcje religii i mam zamiar odwiedzać klasy i przypomnieć sobie co nieco, jak to się było katechetą za dawnych czasów. Jak to pisze to oczywiście nie jest spokojnie. Pchły po mnie łażą. Od psów się wzięły. Trzeba będzie wytruć. Dziś zabiłem już 6, ale czuję, że mam więcej.

          Ostatnie wieści z mojej parafii. Prądu jak nie było tak nie ma. Leje codziennie okropnie i strasznie zimno. Gardło boli, zwłaszcza po lekcji religii w pierwszej klasie. Fajne dzieciaki, tylko trochę rozbrykane. Brakuje mi dobrego głosu. Proszę Was o modlitwę, o Ducha Świętego szczególnie w Dniu Piećdziesiątnicy dla mnie, katechetów i dla całej parafii. Potrzeba mocy z góry dla nas wszystkich. Pozdrawiam wszystkich serdecznie i zapewniam o modlitwie codziennej. Ks. Janek

 

          Pozdrawiają: siostra Gabriela Budzyńska OP i siostra M. Benedykta od Jezusa w Eucharystii (Karmelitanka).




< powrót


 

 
     

JHS REX - Copyright JOX

Copyright 2007 - Realizacja KreAtoR