Serwis Diecezjalny o Misjach

 
   
A A A
A A A A

27 kwietnia 2024 r. Imieniny obchodzą: Felicja, Teofil, Zyta

  Pamiętajmy o misjonarzach - to nasze misjonowanie.    
Afryka
Czad
Wybrzeże Kości Słoniowej
Kenia
 
Ameryka Płd.
Boliwia
Brazylia
Peru
 
Ameryka Płn.
Kanada
 
Wschód
Białoruś
Rosja
Ukraina
Syberia
Kazachstan
Byli misjonarze Wschodu
Wspomnienia i świadectwa o Wschodzie
Statystyka Kościoła Katolickiego w Rosji
 
Listy Misjonarzy
Ks. Stanisław Tymoszuk
Ks. Andrzej Duklewski
Ks. Jarosław Wiśniewski
Ks. Marek Kujda
Ks. Wojciech Kobyliński
Ks. Jarosław Mitrzak
Ks. Marek Jaśkowski
Ks. Adam Przywuski
Ks. Jan Miedzianowski
Ks. Tomasz Denicki
 
Byli misjonarze
Ks. Leon Łodziński
 
 
MENU
Gdzie ich spotkamy
Kontakt
Jak pomóc?
Inne formy pomocy
 
INFORMACJE
Aktualności
Nowa książka ks. Andrzeja Duklewskiego
KOMUNIKAT w kwestii ODLICZEŃ PODATKOWYCH
Pierwszy kościół na syberyjskiej północy
Statystyki Misyjne
Wsparcie poprzez Kirche in Not
 
MEDIA
Wywiady z misjonarzami
Książki
 
INSTYTUCJE
PDM
PDMD
CEME
 
Przydatne linki
MIsjeNaFB
Strona Komisji Episkopatu Polski d/s Misji
Kościół Rzymsko-Katolicki na Białorusi
Parafia w Tomsku
Radio Wnet
Rodacy na Syberii
Pomoc Polakom na Wschodzie
Blog ks. J. Mitrzaka
UCANEWS
Papieskie Intencje Misyjne
 
Współpraca
Portal Sancti
Koło Misyjne WSD Siedlce
Misjonarze na Podlasie 24
 
 
Darmowy licznik odwiedzin
 
Ks. Wojciech Kobyliński
 
 

 

Wybierz kategorie:

►►Dziennik z podróży donikąd◄◄ (2010-08-04 09:08:51)

foto 

Dziennik z podróży donikąd

Niektórzy moi współbracia, którzy przepracowali na misjach po blisko 20 lat, twierdzą, że po rocznym pobycie w Afryce można napisać o tym książkę. Po latach dziesięciu materiału starcza ledwie na artykuł. Aż w końcu, po kilku kolejnych, człowiek stwierdza nagle, że tak naprawdę nie wie nic i tyleż samo ma do powiedzenia.
By nie podzielić ich losu od samego początku zacząłem zbierać luźne spostrzeżenia i robić krótkie zapiski z tego, co dziwne i ciekawe dla kogoś, kto dopiero tu przybył. Od tego momentu mija właśnie rok i pomyślałem, że to odpowiedni czas, by napisać krótki artykuł… Może nawet dwa… Lub trzy… W każdym bądź razie za pisanie książki, póki co, się nie zabieram.
Na samym początku chciałbym uściślić pewną sprawę. Afryka to nie kraj. To k o n t y n e n t . Niby wszyscy o tym dobrze wiedzą, ale jednocześnie nie przeszkadza im to myśleć o Afryce jako pewnej dość spójnej całości. Tymczasem Afryka to tak samo Egipt jak i Kongo, RPA i Tunezja, Etiopia i Gwinea Równikowo. Są kraje położone nad brzegiem oceanu i inne, które do najbliższego morza mają tysiące kilometrów. Jedne kraje położone są na pustyni, inne na sawannie, a jeszcze inne w dżungli, lub na tym, co po dżungli zostało. Są kraje stosunkowo wysoko rozwinięte i (coraz rzadsze) plemiona, które żyją w epoce kamienia łupanego. To, co chcę tu przedstawić to jednie skrawki życia ze skrawka tej ziemi.

Pierwsze Wrażenia

/> Kiedy po kilkunastu godzinach, nieco wymięty i z lekkim bólem głowy, wyszedłem wreszcie z samolotu na lotnisku w Abidżanie było już zupełnie ciemno. Jakoś tak spontanicznie nastawiłem, że nie powinno więc być trochę chłodniej niż w opowieściach tych, którzy już tu byli. I o to trochę się przeliczyłem. Upału co prawda nie było, a nawet wiał lekki wiaterek. Natomiast natychmiast dało się odczuć coś, czego nie potrafię określić inaczej, jak „lepki gorąc”. Coś jak na basenie, z tą tylko różnicą, że tam nikt nie chodzi w długich spodniach i marynarce, które to natychmiast zapragnęły wejść z ciałem w kontakt nieco bardziej zażyły niż zwykłe okrycie. Do tego jeszcze charakterystyczny zapach wędzonych ryb.
Po drodze do samochodu paszport sprawdzali mi chyba ze trzy razy i to zawsze w asyście co najmniej dwóch żołnierzy z kałasznikowami przewieszonymi przez ramię. Kiedy jednak zobaczyłem ludzi w białych kitlach i maskach chirurgicznych na twarzach, pytających o moją książeczkę szczepień, musiałem się pilnować żeby nie parsknąć śmiechem. Niestety zdarza mi się to w najmniej odpowiednich momentach.
Po odebraniu bagaży natychmiast znalazł się człowiek, który za wszelką cenę pragną pomóc nam zanieść wszystkie walizki do samochodu (nie za darmo oczywiście). Podczas jazdy samochodem kolejna niespodzianka: bloki mieszkalne. Nie biurowce, które widziałem już na zdjęciach, ale najnormalniejsze w świecie bloki... takie z balkonami i w ogóle. To zdecydowanie odbiegało od moich stereotypowych wyobrażeń o tej części Afryki.
Noc spędziłem u naszych współbraci w Abidżanie, a rano czekała mnie sześciogodzinna jazda samochodem do Soubré – miejsca docelowego mojej podróży. Po drodze mi się przysnęło, bo krajobraz był raczej monotonny: ile można gapić się na palmy i pola uprawne wyglądające jak nasze zarośla. Poza tym po poprzednim dniu naprawdę byłem zmęczony. Obudziło mnie uderzenie głowy w dach samochodu. To, po czym jechaliśmy przypominało krajobraz po bitwie, z tą różnicą jedynie, że za dużo ludzi wokół jeszcze się ruszało. Zacząłem się zastanawiać, jakimi drogami jedzie nasz kierowca, żeby skrócić drogę, gdy ten po kilkuset metrach skręcił i nagle znaleźliśmy się na terenie parafialnym. To była główna droga dojazdowa.

Nasza parafia


    Nasza parafia p. w. Matki Boskiej Różańcowej jest jedną z dwóch w mieście. We wspólnocie jest nas trzech: o. Zbigniew Łaś – proboszcz, br. Jan Mężyk – ekonom i ja – wikary. Tymczasowo dołączają także inni, jak klerycy na roku pastoralnym (to normalna procedura w naszym seminarium w Kongo), czy ostatnio br. Kazimierz, docelowo przeznaczony do innej wspólnoty.
Oprócz dwóch parafii w mieście istnieje też kilkanaście meczetów i kilka protestanckich sekt. Nikt tak naprawdę nie wie ile Soubré ma mieszkańców. Nie wiem zresztą, czy na dobrą sprawę kogokolwiek to interesuje. Może ich być 60 tysięcy, albo dwa razy tyle. Zresztą duży odsetek stanowią uczniowie, którzy na stałe (czyli podczas wakacji) mieszkają na wsi. Połowa ludzi nie ma żadnych dokumentów, bo to dla nich dziwny wynalazek białego: człowiek rodzi się, żyje i umiera – tak było jest i będzie, i żadne dokumenty tego nie zmienią. Nie ma też adresów, ani nazw ulic. Co ja mówię, tutaj prawie nie ma ulic, a jedynie polne drogi i ścieżki. Dodajcie do tego francuską biurokrację, a będziecie mieli mglisty obraz istniejącego tu bałaganu. Nie wiadomo nawet, kto jest obywatelem a kto imigrantem. Zresztą pojęcie przynależności narodowej jest tu raczej mgliste i o wiele ważniejsza jest przynależność plemienna. No i przeprowadźcie w takich warunkach demokratyczne wybory (kolejny wynalazek białego). Obecny prezydent, zajęty głównie defraudacją rządowych pieniędzy, obiecuje, że będą „w przyszłym roku”, podobnie zresztą jak cztery lata temu…
Wszystko tu działa „dobrze inaczej”, a jedyną rzeczą, na którą jest tu gwarancja, to bylejakość. Tak przynajmniej twierdzi mój proboszcz. Przykłady? Kluczem do domu można otworzyć również kancelarię (i prawdopodobnie wszystkie inne zamki tego samego typu). Wybrzeże Kości Słoniowej jest największym producentem kakao na świecie, a w sklepie nie można znaleźć dobrej czekolady. Niedawno kupiłem rower, ale niestety po jego wyszykowaniu i pierwszej przejażdżce nadawał się już tylko do remontu (jeden pedał odpadł, drugi się połamał).

Problemy z prądem i nie tylko

Od pewnego czasu mamy też problemy z prądem. Sprawę pogarsza dodatkowo fakt, że nie ma również wody (pompy miejskie działają na prąd). Do tej pory woda pojawiała się w okolicach trzeciej nad ranem, co jednak pozwalało napełnić zbiornik znajdujący się na naszej prywatnej wieży ciśnień. Teraz, żeby się umyć, a nawet żeby spuścić wodę w toalecie, trzeba nosić ją w wiaderku na pierwsze piętro (a wcześniej przywieść od sióstr ze studni głębinowej). Niby nic, z czym człowiek by sobie nie poradził, albo na co w warunkach misyjnych nie byłby przygotowany, ale fakt pozostaje faktem. O wiele ciekawsze jest jednak to dlaczego tak się dzieje.
Nie powiem chyba nic nowego, jeśli stwierdzę, że politycy kradną. Tak było jest i będzie, bo jak mówi stara prawda to „okazja czyni złodzieja” i żeby się jej oprzeć trzeba być chyba Tomaszem Morusem. Jednak tutejsi politycy zapomnieli najwyraźniej, że aby kraść, trzeba mieć z czego, bo z pustego i Salomon nie naleje, a to czego nie ma nawet Arsen Lupin nie ukradnie. To, że w kraju produkuje się za mało energii elektrycznej i że jest to naglący problem wiadomo było od dziesięciu lat. Pieniądze z podatków znajdowały jednak zawsze jakieś „inne zastosowanie”. Widać pilniejsze. No i starczyła jedna, z pozoru niegroźna awaria, by kraj pogrążył się w ciemnościach. Niestety dosłownie. (Nawiasem mówiąc w życiu nie widziałem tylu gwiazd. Sprawdzałem też, czy da się odmawiać brewiarz tylko przy świetle księżyca, bo odkąd próbowałem ładować moją latarkę podczas burzy, musi mi wystarczyć świeczka. Wszystkich zainteresowanych pragnę uspokoić: przy pełni – można!)
    Tak więc według planu w każdym miejscu w kraju powinno nie być prądu przez jakieś 8 godzin dziennie (wyjątek stanowią miejsca o dużym zagęszczeniu fabryk). Plan funkcjonował dobrze przynajmniej przez pierwsze cztery dni. Okazało się bowiem, że szef jednej z elektrowni pracuje w naszej części miasta, a mieszka w zupełnie innej. Mamy więc prąd codziennie w godzinach jego urzędowania, a w każdym razie przed jego powrotem do domu, więc gdzieś między 9:00 a 19:00 (na szczęście to wystarczy, żeby zamrażarka zatrzymała ujemną temperaturę nawet w czasie upałów). Stan taki najprawdopodobniej utrzyma się dopóki ktoś nie spali mu chałupy, więc sprawa nie jest znowu aż tak beznadziejna. Czekamy…
    Brak prądu powoduje zastój i tak już zniszczonej przez dziesięć lat wojny domowej gospodarki. A tak, wojny, bo ta, która wybuchła w Wigilię Bożego narodzenie 1999 roku (otwarcie roku jubileuszowego 2000-lecia chrześcijaństwa) nigdy oficjalnie się nie zakończyła i, mimo obecnego względnego spokoju, kraj dalej jest podzielony na trzy części. Jakby tego było mało, prezydent pod niejasnymi zarzutami rozwiązał rząd i komisję, która od dwóch lat prowadziła spis ludności w celu przygotowania wyborów prezydenckich. No i zaczęły się zamieszki i protesty. Kilka osób zginęło.
W związku z tym pierwszą decyzją prezydenta była oczywiście… ucieczka z kraju. Nieobecnego prezydenta nie da się przecież obalić, a nawet jeśli komuś udałoby się zająć jego stołek, ten na arenie międzynarodowej zawsze będzie mógł zgrywać męczennika.
Z niepokojem wyglądamy więc już tylko iskry, której brakuje by beczka prochu na której siedzimy wybuchnie.
No, a ja znowu będę musiał pójść po wodę, bo wiaderko zupełnie już puste...

o. Wojciech Kobyliński CMF

Z kolejnych odcinków „Korespondencji z Afryki" dowiedzą się Państwo m.in. dlaczego w Afryce trzeba uważać na to co się je i jak dokładnie wygląda parafia, w której pracuje o. Wojciech.

[Msz]
Fot.www.palinow.pl




< powrót


 

 
     

JHS REX - Copyright JOX

Copyright 2007 - Realizacja KreAtoR